Czas zamrożony na Śnieżniku

Drukuj

Artykuł z Gazety Wyborczej. Autor: Joanna Dzikowska, publikacja 06.01.2013

Przez noc potrafi napadać śniegu do połowy okna. Pod koniec XX wieku nie było tu jeszcze prądu. Teraz na Śnieżniku jest bezprzewodowy internet. Na stronie schroniska informację o Wi-Fi tak skomentował Artur: "Żadnego internetu, żadnych laptopów! Rakiety, plecak - nic więcej do szczęścia nie trzeba!"

Czerwony szlak, którym wchodzi się na szczyt z miejscowości Międzygórze, w lecie można pokonać w 45 minut. Zimą wędrówka zajmuje nieco ponad dwie godziny. Po pierwszym stromym podejściu ścieżka wznosi się już łagodniej, dopiero ostatnie 200 metrów przed schroniskiem wędrowiec przypomina sobie, że to jednak góry. Widoki piękne - z jednej strony zaśnieżone drzewa, które przypominają zimowy las z Narni Lewisa, a po drugiej otwarta przestrzeń. W pogodne dni widać stąd Śnieżkę.

Przy wejściu do schroniska turystów witają czerwona skrzynka pocztowa i tabliczka na drzwiach palarni z napisem "Regulacja oddechu". Dalej, w korytarzu, wiszą mapy i stare zdjęcia. W głównej sali schroniska czuć świąteczny klimat: na ścianach obitych boazerią poroża, na których zawieszono kolorowe bombki, z żyrandoli zwisają łańcuchy, a nad kominkiem wisi skarpeta. W piątkowe popołudnie jest tu jeszcze pusto i cicho, a schronisko dopiero przygotowuje się na przyjęcie weekendowych gości. Z kuchni czuć zapach gotowanej zupy. Słychać stłumiony dźwięk odkurzacza z pierwszego piętra. Termometry za oknem pokazują pięć stopni poniżej zera - zapowiada się ocieplenie.

- Czasem jest tu tyle śniegu, że nie da się otworzyć drzwi - mówi Jacek Fastnacht, który sam opiekuje się schroniskiem, tak jak wcześniej jego ojciec. - Przez noc potrafi napadać ponad metr, do połowy okna. Później przez pół dnia trzeba odśnieżać. Teraz mamy elektryczność, ale kiedyś takie zaspy to były najlepsze lodówki. Wystarczyło wystawić garnek na zewnątrz i schować w śniegu. Przyjaciele taty śmiali się, że żeby zjeść na Śnieżniku, trzeba sobie samemu bigosu siekierą narąbać, bo wszystko zamarzało. Woda w kranie też.

Marianna straszyła przy świecach

Na Śnieżniku to jedno z najstarszych schronisk na ziemiach polskich. Szwajcarkę założyła w 1871 roku Marianna Orańska, córka holenderskiego króla. Królewna na co dzień mieszkała w pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim. Na jej ziemiach pod Śnieżnikiem założono farmę krów, która stopniowo przekształciła się w pensjonat turystyczny z 50 miejscami noclegowymi i dużą jadalnią. Typowe sudeckie schronisko wybudował sprowadzony ze Szwajcarii góral, Michał Aegerter. Po wojnie budynek długo stał pusty, dopiero w połowie XX wieku schronisko przejęło PTTK. Właściciele często się zmieniali, dopóki w 1982 roku nie przyjechał tu Zbigniew Fastnacht. Pokochał schronisko jak własny dom, a razem z nim na Śnieżnik wrócił też duch królewny Marianny.

- Przyjeżdżali tu uczniowie na wycieczki szkolne - mówi Jacek. - Kiedy dzieciaki do późna biegały z jednego pokoju do drugiego, ojciec wyciągał stare prześcieradło, gasił świece na korytarzu i spacerował po skrzypiącej podłodze. Kto zobaczył zjawę Marianny, z piskiem uciekał do pokoju. Przez resztę wycieczki klasa była już grzeczna!

Wieczory przy świecach to niedaleka historia. W 1986 roku ustawiono na zboczu ponad budynkiem dwa wiatraki, które napędzały nieduże prądnice. W kilku pomieszczeniach świeciły słabe, przygasające żarówki, ale nadal korzystano ze świec. Dopiero po kilku remontach w 2000 roku zbudowano tu małą elektrownię wodną, która zapewnia schronisku prąd. Zbiornik, którym przepływa lodowata woda z turbiny, to najwyżej położony basen w Polsce. Podczas górskiego szkolenia kąpały się w nim dziewczyny z armii.

Na ścianach schroniska historia miesza się z teraźniejszością. Zdjęcia "Biby" (najpierw nazywał go tak tylko mały Jacek, później przezwisko przyjęło się też wśród przyjaciół, a dzisiaj nikt z ludzi gór nie mówi już o nim inaczej) i artykuły o schronisku można obejrzeć na ścianie koło baru. Po drugiej stronie jadalni wiszą obrazy przedstawiające królewnę Mariannę w XIX-wiecznej sukni. Obok stare fotografie sprzed kilkudziesięciu lat, na których pozują ludzie w śmiesznych, kolorowych kostiumach narciarskich.

Ciepła woda

Choć Jacek został opiekunem schroniska z dnia na dzień, był dobrze przygotowany. - Kiedy byłem mały, przyjeżdżałem do ojca na wakacje i ferie - opowiada. - Pomagałem podczas odśnieżania i przy rąbaniu drewna. Pracowałem wszędzie: sprzątałem pokoje, gotowałem obiady dla turystów, pilnowałem ognia w piecu. Schronisko nie ma dla mnie tajemnic, spędziłem tu połowę swojego życia. Nie mogłem odmówić, kiedy poproszono mnie, żebym został na miejscu po śmierci "Biby".

Teraz na Śnieżniku są prąd, ciepła woda, a nawet bezprzewodowy internet, ale stali bywalcy doceniają coś innego - atmosferę. Na stronie schroniska zdjęcie z tabliczką informującą o dostępie do Wi-Fi tak komentuje Artur: "Żadnego internetu, żadnych laptopów, palmtopów! Rakiety, plecak, chińczyk - nic więcej do szczęścia nie trzeba".

Poza czeskim piwem w schronisku warto spróbować też jagodowej szarlotki (a w lecie - naleśników ze świeżymi jagodami) i specjalności ukraińskich kucharek - pysznego barszczu z fasolą i ziemniakami.

Wieczorem na zmęczonych wędrowców czekają kominek i pieczenie kiełbasek. Kiedy Andrzej i Marek przyjeżdżają do schroniska na biegówkach, na dworze jest już ciemno.

- Znamy się od podstawówki, a w schronisku jesteśmy prawie co tydzień - mówi Andrzej. - Pierwsze narty? Polsport! Biegówki, zjazdówki, obojętnie jakie - jak tylko rzucili je do sklepu, wszyscy biegli kupować. Do tego oczywiście buty Relax.

Marek interesuje się lotniarstwem, a Andrzej wrócił właśnie z wyprawy do Indii: na kineskopowym telewizorze ustawionym na barze pokazuje zdjęcia i filmy z wycieczki. W zimowe wieczory w schronisku rozmowy ciągną się prawie do rana. Popijając czeskie piwo, Marek radzi zebranym: - Przed końcem całe życie przelatuje przed oczami. Co się wtedy pamięta? Nie nudną robotę i zmartwienia, tylko kobiety i podróże. Więc podróżujcie jak najwięcej, bo wtedy to życie będzie dłużej przelatywać między oczami. I może jeszcze zdążą was uratować.

Słoń kicha w górach

W zimie przychodzi mniej turystów: przyjeżdżają głównie w Wigilię i sylwestra (31 grudnia na kilka godzin przed północą goście wyruszają z pochodniami na szczyt Śnieżnika, gdzie witają nowy rok). Popularne jest też zimne biwakowanie, czyli parę nocy tuż przed świętami wielkanocnymi. Kilkanaście osób rozkłada wtedy namioty przed schroniskiem i spędza noc na dworze pod gwiazdami.

- Miejsce znajdzie się dla każdego, nawet jeśli wszystkie pokoje są już zarezerwowane - mówi Jacek. - Zwyczaj nakazuje, żeby nie wyrzucać ze schroniska nikogo, kto potrzebuje noclegu. Jeśli ktoś nie ma pieniędzy, może odpracować obiad - na przykład w kuchni. Niestety, teraz młodzież jest wygodna. Chciałaby mieć wszystko gotowe. Zamiast w góry woli pójść do kina.

Kinga przychodzi do schroniska w sobotę około 11.30. Razem z ojcem wyszła z rodzinnego Kletna po 9. Chociaż często spacerują po górach, po drodze zepsuła się pogoda. Śnieg topi się pod butami, a w twarz zacina zmrożony deszcz. Wszystko przemaka.

- To moje zadanie na ocenę z wuefu - mówi Kinga. Jest w ostatniej klasie wrocławskiego Autorskiego Liceum Artystycznego, w przyszłości chciałaby dostać się do szkoły aktorskiej. - Można zaliczyć ćwiczenia w ciągu roku na normalnych zajęciach w sali, ale przez kilka miesięcy miałam zwolnienie lekarskie. Dlatego teraz zamiast wuefu zaliczam turystykę. Nauczyciel zadał mi wejście na szczyt Śnieżnika i zdobycie Ślęży. Dlaczego nie Śnieżka? Żebym nie wjechała na górę wyciągiem!

Żeby udowodnić zdobycie góry, dziewczyna musi wysłać kartkę ze schroniska oraz zrobić sobie zdjęcie na szczycie i przy kamiennym słoniu, który stoi obok fundamentów schroniska po czeskiej stronie granicy. Rzeźbę na początku lat 30. ustawili członkowie grupy artystycznej Jescher, którzy regularnie spotykali się na Śnieżniku. Tytuł grupy pochodzi od niemieckiej nazwy odgłosu, który wydaje kichający słoń - dlatego w górach stanęła jego podobizna. Wieczorem przy kominku słyszę jeszcze inne wytłumaczenie: kiedy przyjaciele po raz pierwszy usłyszeli odgłos schodzącej lawiny, byli przekonani, że to ryk słonia.

- Nie tęsknię za miastem - mówi Jacek. - Na co mi chaos i hałas setek samochodów i smród spalin? Życie tutaj nie jest łatwe, czasem brakuje pieniędzy, ale ludzie - z dala od codziennych problemów - są dla siebie życzliwsi. Nadal dostaję tradycyjne świąteczne kartki od przyjaciół z całego świata. Niektóre są adresowane jeszcze do "Biby".


Cały tekst:
http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,35771,13145991,Czas_zamrozony_na_Sniezniku__w_jednym_z_najstarszych.html#ixzz3zqHKVxZP
DMC Firewall is developed by Dean Marshall Consultancy Ltd